„Chcesz do końca życia sprzedawać słodzoną wodę czy może wolałbyś zmieniać świat?”
Na nowy film o Steavie Jobsie oczekiwałem od momentu, kiedy dowiedziałem się, że taki film powstaje. Pierwszy film sprzed dwóch lat „Jobs”, nie był zbyt udany mimo że odtwórca głównej roli Ashton Kutcher jest niezwykle podobny do Jobsa z młodszych lat.
Moje oczekiwania co do tego filmu były tym większe, że scenarzystą nowego filmu o Jobsie jest Aaron Sorkin, który był autorem scenariusza do wspaniałego „The Social Network” o Marku Zuckerbergu, twórcy facebooka. Poza tym film jest oparty na oficjalnej biografii Steve’a Jobsa autorstwa Waltera Isaacsona, czytałem tę znakomitą książkę, co jeszcze bardziej zwiększyło moje oczekiwania względem filmu.
Z powstaniem filmu było trochę problemów, najpierw wytwórnia Sony zrezygnowała z projektu, który ostatecznie został zrealizowany przez Universal Pictures. Z odtwórcy tytułowej roli zrezygnował Leonardo DiCaprio, czego najbardziej żałuję, bo jest to aktor wybitny. Ponoć przyczyniła się do tego Laurene Powell Jobs, wdowa po Jobsie, która nie znosi biografii Isaacsona i od początku robiła wiele, żeby film nie powstał. Ostatecznie tytułowa rolę powierzono Michaelowi Fassbenderowi, któremu partneruje Kate Winslet, która zagrała wieloletnią asystentkę głównego bohatera Joannę Hoffman, córkę znanego polskiego reżysera Jerzego Hofmanna.
Steve’a Wozniaka zagrał Seth Rogers, a Johna Sculleya – Jeff Daniels. Ważna postacią jest Chrisann Brennan szkolna miłość Jobsa, którą zagrała Katherine Waterston oraz ich córka Lisa – graną przez trzy aktorki – Makenzie Moss – piecioletnia Lisa, Ripley Sobo – Lisa lat 9 oraz Perlę Haney-Jardine, która zagrała dziewiętnastoletnią Lisę. Z kolei Andy’ego Hertzfelda zagrał Michael Stuhlbarg – obsada więc również znakomita.
Reżyserem filmu jest natomiast Danny Boyle, twórca m.in. „Slumdog. Milioner z ulicy” – filmu, który otrzymał aż osiem Oscarów, w tym za najlepszy film i dla najlepszego reżysera.
Mimo tylu znakomitych osób, które przyczyniły się do powstania filmu wyszedłem z kina zawiedziony. Przede wszystkim dlatego, że film to ciągły, niekończący się dialog, choć oswszem muszę przyznać, że dobrze przemyślany, co sprawia, że film ma dość dynamiczne tempo i nie mogę powiedzieć, żebym się przez dwie godziny nudził.
Większość z Was pewnie dobrze wie, że Jobs nie był postacią idealną, miał bardzo skomplikowany charakter i nie ulega wątpliwości, że był kontrowersyjną osobą, przez długi czas nie chciał uznać swojej córki. Jednak ktoś kto niewiele wiedział wcześniej o Jobsie po obejrzeniu filmu może odnieść wrażenie, że była to postać negatywna, ktoś, kto miał przeświadczenie o swoim geniuszu a jednocześnie nie szanował współpracowników. Już na początku filmu, kiedy przygotowuje się do prezentacji Macintosha, która jego zdaniem zmieni świat, widzimy jak domaga się od Andy’ego Hertzfelda dokonania rzeczy niemożliwej, mianowicie chce, żeby komputer powiedział „Hello”.
Nie chodzi mi o to, żeby wybielać Jobsa, czy pokazać z lepszej strony niż naprawdę był, ale moim zdaniem został on przez Sorkina przedstawiony raczej w negatywnym świetle, jako ktoś kto chce realizować swoje cele za wszelką cenę nie licząc się z nikim, egoista, który niczego nie wynalazł a prototyp systemu operacyjnego ukradł Xeroxowi.
A przecież Jobs był człowiekiem niezwykłym, charyzmatycznym wizjonerem, który stworzył Apple, z której to firmy został później wyrzucony. Magazyn „Fortune” jeden z najważniejszych magazynów biznesowych na świecie, nazwał Steve Jobsa CEO dekady. Trzeba z dużą uwagą oglądać film, aby dowiedzieć się, dlaczego, kiedy firma wpadła w kłopoty, ponownie zatrudniła Jobsa i dlaczego Jobs uratował ją przed upadkiem. Natomiast John Sculley, który wyrzucił Jobsa z firmy a potem omal nie doprowadził Apple do katastrofy jest pokazany jako postać wręcz sympatyczna.
Gdybym nie wiedział wcześniej, nigdy bym się też nie domyślił, że film ten ma cokolwiek wspólnego z biografią Isaacsona. Nie opowiada o całym życiu bohatera, jest to tylko pewien wycinek z życia Jobsa a właściwie kilka momentów z jego kariery. Fakt, że bogatego życiorysu twórcy Apple nie dało by się przedstawić w ciągu dwóch godzin.
Czytając przed pójściem do kina zapowiedź filmu dowiedziałem się, że film przedstawia kulisy wprowadzenia na rynek trzech kluczowych produktów. Byłem więc przekonany, że chodzi o Maca, iPoda i iPhone. Tymczasem nic z tych rzeczy. Film zaczyna się od prezentacji Macintosha, ale potem przedstawia historię komputera NEXT, który z tego, co ja się orientuję nie był kluczowym produktem i raczej poniósł klapę, choć nie całkowitą, ostatni produkt to iMak. Akcja rozgrywa się więc w latach: 1984, 1988 i 1998.
Czy więc warto wybrać się do kina na nowy film o Jobsie? Mimo wszystko uważam, że warto ten film zobaczyć. Mi specjalnie nie przypadł do gustu, ale na pewno nie powiem, że jest to film słaby. Każdy może mieć własne zdanie i myślę, że wielu osobom takie przedstawienie postaci Jobsa może się spodobać i wyjdą z kina usatysfakcjonowani. Poza tym dużym plusem filmu jest doskonałe aktorstwo, szczególnie w wykonaniu Kate Winslet. A dla fanów twórcy Appel każde dzieło przedstawiające jej założyciela to pozycja obowiązkowa.